czwartek, sierpnia 25, 2016

Nie do końca słoneczne wakacje dobiegają końca, a wraz z nimi zamyka się seria szalonych imprez w mojej rodzinie. W tym roku niemalże każdy wolny weekend polegał na zabawie w gronie najbliższych, głównie z okazji urodzin poszczególnych krewnych. O ile większość z tych przyjęć wymagała ode mnie wyłącznie przybrania kiecki i nieodmawiania szczodrze polewanych drinków, do ostatniej - chrztu bratanicy - podzieliliśmy się obowiązkami, w rezultacie zapraszając kilogramy warzyw do babcinej kuchni na ostrą domówkę.
I tak, przy krojeniu składników na tradycyjnego Gyrosa, zdałam sobie sprawę, że również mam ochotę na tego typu kombinację smakową. Wegańska wersja greckiego cuda to żadne udziwienie, a i jego przygotowanie nie musi być uciążliwe. Kurczaka wystarczy zamienić na cieciorkę, a majonez ukręcić własny. Roślinny.

Tak przygotowany gyros nie tylko zalicza się do kategorii cruelty-free, ale również jest lżejszy, a dla niektórych degustatorów także smaczniejszy. (Współlokatorka rozpływała się nad kombinacją smaków, szczególnie sosu)





Gyros roślinny

puszka ciecierzycy
przyprawa kebab/gyros
mała cebula
kapusta pekińska (6-8 średnich liści)
puszka kukurydzy
3/4 średniego słoika ogórków konserwowych
ketchup
majonez:
dość spory ziemniak - ugotowany dzień wcześniej i obrany ze skórki
 2 łyżki soku z cytryny
3 łyżeczki musztardy
1/4 łyżeczki soli, 1/4 łyżeczki cukru

Odsączoną ciecierzycę obtoczyć w przyprawie do gyrosa, podsmażyć na patelni. Ułożyć na dno miski. Posypać pokrojoną w drobną kostkę cebulą, ogórkami i kukurydzą. Wszystkie składniki na majonez zmiksować, wyłożyć na kukurydzę. Posmarować ketchupem i posypać drobno pokrojoną/porwaną kapustą. Enjoy!

Sałatka Gyros po wegańsku...i wegański majonez

środa, października 07, 2015

Siedzę i patrzę się w ekran od dobrych kilkunastu minut. Napisanie posta, po tak długiej nieobecności w blogosferze, może okazać się nie lada wyzwaniem. Zastanawiam się czego najbardziej oczekują odwiedzający Soul Cakes (oprócz nowych przepisów, rzecz jasna). Ciekawostek na temat używanych składników? Refleksji z życia codziennego? Migawek z życia weganki? Czy mam Was zaskakiwać, czy może pisać ku pochwale prostoty i wrzucać sam przepis?
Zdaje mi się, że ostatnio przestałam o to dbać.  Piszę kiedy chcę, co chcę, jak chcę. Potrafię nie pojawiać się tutaj przez pół roku, wstawiać przepisy trzy razy w tygodniu i znów zrobić sobie przerwę na kilka miesięcy. Twierdziłam, że blog jest dla mnie, a nie ja dla bloga. Jednak.. otwierając dziś zakładkę z moderowanymi komentarzami, pozytywnie się zaskoczyłam. Czytając całą listę pięknych słów i wdzięcznych uwag, zrobiło mi się jakoś cieplej na serduchu (a biorąc pod uwagę chłód, jaki odczuwałam na długo po przyjściu do domu, wywołało to we mnie jakieś niezwykłe poruszenie).
Może się myliłam. Może Soul Cakes nie jest tylko dla mnie. Być może, jest przede wszystkim dla Was. Przypadkowych gości, stałych obserwatorów.. Ale jakie są proporcje? Czy mogę ustalać je sama? 60% moje, 40% Wasze? Odwrotnie? Może układ fifty-fifty?
I jak często mam tu pisać? I jak mam pisać? Czy pogniewacie się za długie, egzystencjalne wywody? Krótkie, śmieszne, nie mówiąc - głupiutkie wierszyki, które nie mają nic głębszego do przekazania, prócz owocowo-warzywnego rymu? Czy każdy post musi emanować konkretną dawką informacji na temat wartości odżywczych danego produktu?
Dziś jestem w nastroju "A kto o tym myśli! Ważne, żeby było smaczne i nikomu nie szkodziło."
Z kolei za parę dni mogę pisać o korzyściach spożywania większej ilości cynku, namawiając Was do jedzenia, choćby takiej wesołej, pomarańczowej dyni.
Za miesiąc o depresyjnym poczuciu starzenia się, a za dwa miesiące o bożonarodzeniowej nieodpartej ochocie pieczenia pierników.

Jedno jest pewne. Gdy już znajdę wolną chwilę, aby opublikować nowy wpis, martwię się, że następny raz może przyjść dopiero za kilka długich tygodni. (i po ostatnim, intensywnym roku muszę przyznać, że te przeczucia są uzasadnione i zazwyczaj się spełniają) Martwię się, po czym mówię, że przecież to ja ustalam reguły, to mój własny, niewielki azyl w internecie i mogę się tu pojawiać jak często chcę, albo wcale. I gdy wracam, to z sentymentem i poczuciem winy, że go zaniedbuje.
Dopiero teraz zaczynam to sobie jakoś tłumaczyć. Przecież to mój 'dorobek' w sieci. Stworzyłam go i włożyłam w jego utrzymanie masę pracy, wysiłku, poświęcenia ale też ze wszystkich tych działań odczuwałam ogromną przyjemność. Mam więc prawo czuć się nieswojo, porzucając go od czasu do czasu. Jednocześnie mając prawo go porzucić.
I niech ktoś mi teraz powie, że blogowanie nie jest skomplikowane.


Przechodząc do części przepisowej.. Za oknem jesień, zmarznięte ciała krzyczą o ciepły obiad podczas okienka. Jak wiadomo czasu mało, student głodny i nie marzy o gotowaniu skomplikowanych potraw (powinnam zmienić nazwę bloga na Easy Cakes)  Dlatego idealnym rozwiązaniem jest przyrządzenie dyniowego curry. Syci, ale nie obciąża żołądka. Rozgrzewa i dodaje energii. A ile przy tym zabawy! (choć to raczej w większości zasługa współlokatorek współkrojących i współkonsumujących potrawę)



Curry dyniowe, 4 porcje


Pół średniej dyni -> 1,5 kg (przed obraniem)
puszka pomidorów
cebula
ząbek czosnku (lub szczypta granulowanego)
łyżka curry
pół łyżeczki kurkumy
szczypta słodkiej papryki
sól , pieprz ziołowy
pół szklanki mleka roślinnego (najlepiej kokosowego, ale inne też się sprawdzą - byleby nie były smakowe :p)

Cebulę pokroić w piórka, zeszklić na oliwie/ oleju kokosowym (brzmi komicznie, ale kokosowy posmak jak najbardziej pasuje do curry) dodać pokrojoną w kostkę dynię. Smażyć 5-7 minut, dodać puszkę pomidorów, przyprawy i dusić 15 minut. Pod koniec dolać mleko i dusić jeszcze 3 minutki. Podawać z ryżem. Amen.

Enjoy!



Dyniowe curry

piątek, sierpnia 14, 2015

Idealna propozycja na letnie śniadanie, przekąskę czy podwieczorek. W sam raz na upały, które do nas zawitały. Przygotowanie tego śniadaniowego deseru zajmuje niecałe 2 minuty (nie licząc mrożenia), a sama myśl o jedzeniu lodów na śniadanie wyciąga człowieka z łóżka. A jak polepsza nastrój! Banany zawierają tryptofan, który przekształcany jest w organizmie w serotoninę, czyli tak zwany hormon szczęścia. A już sam fakt, że można uzyskać idealnie gładką i kremową konsystencję, bez użycia śmietanki czy serków, poprawia humor :)

Jak je zrobić?
Dzień wcześniej pokroić 3 banany i włożyć je do zamrażarki. Rano zmiksować zamrożone banany - około minutę, do czasu gdy nabiorą idealnie gładkiej konsystencji. Można dodać do takiej masy kakao, cynamonu, innych mrożonych owoców. Posypać sezonowymi owocami, nasionkami chia czy musli... i szamać.
Enjoy!






Lody bananowe

środa, lipca 08, 2015

Gdybym miała nazwać tę tartę "Tarta na owsiano-gryczanym spodzie z bitą kokosowo-biało-czekoladową śmietaną, frużeliną wiśniową i gorzką czekoladą" Prawdopodobnie nagłówek wychodziłby poza bariery dla niego wyznaczone. Dlatego niech będzie po prostu tartą, której nazwa jest zbyt długa. Za to przygotowanie błyskawiczne.
No i w końcu wykorzystałam do czegoś swój syrop o smaku białej czekolady, który dostałam wieki temu (niedosłownie, termin ważności był w porządku) od kuzynki. Prosto z Francji.

Nazwa zbyt długa, trwałość zbyt krótka.
To ciasto wytrzymało w moim domu 6 godzin.
6 godzin. Poważnie?!



Spód jest bardzo, bardzo kruchy. Prawdopodobnie przez mąkę gryczaną, która również sprawdza się przy niesamowicie kruchych ciasteczkach, o tu: KLIK
Bita śmietana rozpływa się w ustach - jest niesamowicie lekka i orzeźwiająca.
A wiśnie i czekolada? To duet idealny.

Tarta, której nazwa jest zbyt długa

Spód:
180g mąki (użyłam gryczanej, ale można spokojnie zamienić na pszenną)
60g błyskawicznych płatków owsianych
plaska łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka lnu mielonego
80g maltitolu (lub innego "słodzidła" - cukru brzozowego, kokosowego, trzcinowego...)
50g miękkiego oleju kokosowego ( w wersji niewegańskiej może być i masło)


Wierzch:
puszka mleka kokosowego -> schłodzonego min. 24h!!
łyżka syropu z białej czekolady (można pominąć, lub zastąpić innym syropem/ łyżką cukru pudru)
puszka frużeliny wiśniowej (lub domowych wiśni w syropie)
rządek gorzkiej czekolady



Wszystkie składniki na spód połączyć, zagnieść kruche ciasto i wyłożyć nim wysmarowaną blaszkę do tarty. Piec około 15-20 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni. Odstawić do ostygnięcia.
Z puszki ze schłodzonym mlekiem kokosowym "wygrzebać" twardą warstwę, dodać do niej syrop i zmiksować na wysokich obrotach - do uzyskania konsystencji bitej śmietany. Wyłożyć ją na spód, na wierzch wylać frużelinę wiśniową i posypać startą czekoladą. Podawać po schłodzeniu w lodówce.



Enjoy!



Tarta, której nazwa jest zbyt długa